Dziewczęcy kwartet z Madrytu za nic ma dążenie do perfekcji. Niechlujne melodie, niewyraźne wokale, zdezelowane gitary przypominają amatorski zespół kilku przyjaciół grających w zapomnianym przez świat garażu, gdzie prócz kurzu na podłodze spoczywa stara plama oleju, a tuż obok drzwi do domu w lodówce mrozi się kilka Budweiserów. Zamieńmy tylko Budy na Mahou i przenieśmy się do upalnej i słonecznej Hiszpanii. Hinds w końcu zadebiutowały długograjem i zrobiły to w bardzo ładny i dobry sposób.
Te dziewczyny miały świetną prasę i odhaczone koncerty u boku takich gwiazd jak Black Lips czy The Vaccines jeszcze przed pierwszą płytą, grad nagród za udostępnione single (“Demo”, czyli “Bamboo” i “Trippy Gum” oraz “Barn”) sprawiły, że na debiut można było czekać z wypiekami na twarzy. Tymi kawałkami zainteresowały się zresztą Mom+Pop i Lucky Number Music, które wypuściły single na winylu, jeszcze w 2014 roku. Potem przyszedł czas na pierwszą kontrowersję, czyli konieczność zmiany nazwy z Deers na Hinds, i tym sposobem Hiszpanki z Jeleni przeobraziły się w “Łanie”. Tyle na temat historii zespołu, którą można, choć wcale nie trzeba znać.
Videos by VICE
Poznać natomiast warto “Leave Me Alone”, długo wyczekiwany debiut kwartetu ze stolicy Hiszpanii, na który składa się dwanaście uroczych i łagodnych (jak łanie) piosenek. Słuchając Hinds od razu do głowy przychodzą skojarzenia z Best Coast, La Sera, Vivian Girls, Colleen Green czy grzeczniejszą, bardziej optymistyczną wersją Ex Hex. Lekko sixtiesowy klimat, muzyka wypełniona słońcem Zachodniego Wybrzeża, leniwe gitary i takie samo tempo perkusji oraz dwugłos Carlotty Cosials i Any Perrote, dwie odmienne barwy – jedna ostra i zmysłowa, druga zaś głęboka, ciepła. Do tego ogromna ilość melodyjnego zblazowania, jakby dziewczyny prócz instrumentów dzierżyły w dłoniach butelki cydru, a utwory pisały na ławce w parku. Stąd i cała płyta wybrzmiewa dość nieśmiało z jednej strony, by momentami Hinds podkręciły swoje piece i z większą dozą zuchwałości przebijały się do świadomości słuchaczy. “Leave Me Alone” ma też iście płynny charakter, te piosenki przemykają z gracją, przechodzą w następne utwory, tworząc jedną spójną linię.
Garażowe ballady utrzymane w sixtiesowej stylistyce – Hinds postarały się, aby ich debiutancki album był naprawdę lo-fi. Wokale często niewyraźne, ale jednocześnie urzekające, wtapiają się w riffy jazgoczących gitar. “Wants” to utwór, który spokojnie mógłby znaleźć się na jakiejkolwiek płycie Stephena Malkmusa i the Jicks, głównie przez tę luzacką aurę i świetny refren, “Solar Gap” to klawa instrumentalna kołysanka, podczas gdy następujące po niej “Chili Town” to już w pełni słoneczny indiepop, obok którego nie da się przejść obojętnie. Best Coast mogliby pozazdrościć Hinds “Fat Calmed Kiddos” (świetna linia melodyczna i wchodzący w dialog śpiew Any z Carlotty).
Pewnie, “Leave Me Alone” w żadnym wypadku nie pachnie innowacją, przebojowości płycie Hinds też nie przypiszemy w całości, ale Hiszpanki przygotowały kilka prawdziwych perełek, które kipią optymizmem i pełnymi harmonii melodiami. Słuchając tego madryckiego kwartetu aż czuć, że te dziewczyny tworzą zgraną paczkę i, można pokusić się o stwierdzenie, rozumieją bez słów.
More
From VICE
-
Wildpixel/Getty Images -
Photo by Rijksmuseum/Kelly Schenk -
Photo by Tibor Bognar via Getty Images -
De'Longhi Dedica Duo – Credit: De'Longhi