Czy można uzależnić się od snu?

„Sen jest podstawową potrzebą fizjologiczną – tak samo, jak oddychanie i jedzenie. Uzależnienie od snu jest tak samo niedorzecznym pomysłem, jak uzależnienie od tlenu”.

Takiej odpowiedzi udziela mi dr Neil Kline, przedstawiciel Amerykańskiego Stowarzyszenia Snu, gdy pytam go, czy jest szansa na to, że jestem uzależniona od snu.

Videos by VICE

Nie czuję się w pełni przekonana.

Dużo śpię. W weekendy budzę się koło południa, w ciągu dnia ucinam sobie dwie, albo i trzy drzemki, a wieczorem kładę się spać najpóźniej o północy. W ciągu tygodnia zwykle idę spać koło 21, chociaż wracam do domu o 19.30, a budzę się około 8 rano, pół godziny przed wyjściem do pracy. Regularnie spóźniam się do roboty ok. 15-20 minut.

Kline twierdzi, że od snu nie można się uzależnić, bo jest potrzebą fizjologiczną. Skoro jednak da się uzależnić od jedzenia i seksu, chociaż też są biologiczne, to czemu nie od snu?

Według Amerykańskiego Towarzystwa Medycyny Uzależnień (ang. American Society of Addiction Medicine) uzależnienie to: „Pierwotna, przewlekła choroba związana ściśle z ośrodkami nagrody, motywacji i pamięci w mózgu. Odbija się to na zachowaniu chorego, który patologicznie dąży do uzyskania nagrody i/albo ulgi poprzez spożywanie substancji bądź inne zachowania”. Słowem, raz za razem robisz coś, co sprawia ci dziką przyjemność, a zapewne ci szkodzi.

Można założyć, że do wystąpienia uzależnienia potrzebna jest jakaś reakcja chemiczna w mózgu i dlatego można się uzależnić od jedzenia lub seksu. W przypadku snu zachodzą reakcje z udziałem dwóch związków chemicznych: acetylocholiny (utrzymuje cię w stanie czuwania) oraz adenozyny (sprawia, że chce ci się spać), które krążą po twoim ciele przez cały dzień. Po przebudzeniu acetylocholina aż cię zalewa.

To nie jest normalne, chcieć tylko leżeć w łóżku całymi dniami.

Gdy zapytasz Google’a o „uzależnienie od snu”, dostaniesz takie rzeczy, jak: lista „X rzeczy, które zrozumieją tylko śpiochy”, kilkanaście odpowiedzi na pytanie „czy mam raka?” i mnóstwowynikówdotyczącychuzależnieniaodpigułeknasennych – zasmucająco rozpowszechnionego nałogu. Uzależnienie od pigułek na sen i uzależnienie od snu to jednak nie to samo.

Według BR Meiera, psychologa z Los Angeles i współautora artykułu o uzależnieniu od leku Ambien opublikowanego w Delaware Medical Journal, powodem, dla którego ludzie uzależniają się od leków nasennych, są problemy z zasypianiem. Zaczynają brać coś tak łagodnego, jak Benadryl (lek przeciwhistaminowy zawierający difenhydraminę jako substancję czynną, w USA dostępny bez recepty – przyp. tłum.), który, zupełnie jak prawdziwe proszki nasenne może rozregulować sen i pogorszyć jego jakość. Tak zaczyna się cykl uzależnienia.

„Fakt, że ktoś dużo śpi, nie oznacza automatycznie depresji, ale uczucie chronicznego zmęczenia nie jest normalne – jeżeli ktoś chce całe dnie spędzać w łóżku, prawdopodobnie kryje się za tym coś poważniejszego” – mówi Meier.

Gdy z uporem pytam go, co sądzi o możliwości uzależnienia od snu, nawet bez zdiagnozowanej depresji, odpowiada, że od snu nie można się uzależnić, bo… nie można i już.

„Podstawowe pytanie brzmi: czy ma to negatywny wpływ na twoje życie?” – mówi dr Emmanuel During z Kliniki Zaburzeń Snu w Stanford (Stanford Sleep Disorders Clinic), gdy w rozmowie poruszam temat nałogowego spania. „Medycyna nie rozpoznaje takiego zaburzenia [jak uzależnienie od snu]” – dodaje.

A zatem nie można popaść w uzależnienie od snu, bo, jak wszystko wskazuje, nie ma takiej rzeczy. Szkoda. Wygląda na to, że nigdy nie zaproszą mnie do „Rozmów w toku”.

Od snu nie można się uzależnić, bo… nie można i już.

To, że dużo śpię, nie utrudnia mi życia w takim stopniu, jak hipersomnia czy zespół bezdechu sennego, więc nie mogę mówić o zaburzeniu snu. Nie niszczy moich związków z innymi ludźmi, jak w przypadku uzależnienia od heroiny albo alkoholu, więc nałóg też odpada. Chcę po prostu być zwarta i gotowa o każdej porze dnia, i działać z optymalną ilością energii tak często, jak się da. Po przebudzeniu zawsze czuję się odświeżona i gotowa do pracy. O to właśnie chodzi w drzemkach, prawda?

W informatyce funkcjonuje pojęcie „wyścigu do uśpienia” (ang. „race to sleep”). Twój telefon i komputer zawsze pracują najszybciej, jak potrafią, by powrócić do trybu „uśpienia”, w którym zużywają najmniej energii. Teoretycznie im dłużej urządzenie „śpi”, tym dłużej wytrzymuje bateria, oszczędzając energię na później. Nikt nie lubi, gdy pada mu komórka, np. gdy czeka na przyjaciół w barze, albo w środku ważnej rozmowy.

Jasne, mogłabym pić kawę. Mogłabym też katować się na siłowni, czyli zużywać moje baterie prawie do końca, a potem dopiero ładować je na nowo. Tylko po co? Organizm, podobnie jak telefon, naturalnie ogranicza wydatki energetyczne, obniżając metabolizm, zupełnie jakby przechodził w tryb uśpienia. Czemu zatem po prostu się nie zdrzemnąć?

Jak wiadomo, co za dużo, to niezdrowo. Jak ostrzegają wyniki kilku badań, za dużo spania też szkodzi. Nie można co prawda przedawkować, ale za to można skrócić sobie życie. Kiepsko, ale tu akurat mam farta. Jak dotąd żadne z badań nie potwierdza jednoznacznie, że zbyt dużo snu mi zaszkodzi. Zamiast tego skupiają się na spaniu zbyt długo, przesypianiu, zbliżonym do przeładowywania baterii. Ja tylko co parę godzin ucinam sobie drzemki, więc jak na razie wszystko chyba jest w porządku. Niewykluczone, że w ten sposób mogę się zaspać na śmierć, ale to nie brzmi aż tak źle.